2009-07-22

Sfrustrowany kierowca

Idę, jestem jeszcze daleko od przystanku, ale na horyzoncie widzę już mój autobus. Biegnę. Biegnę. Ale zaraz, nie mam biletu. No trudno. Przepłacę o 20 gorszy i kupię u kierowcy. Niech będzie, moja strata. Dobiegam. Proszę kierowcę o bilet.

- Bilet... - burkną pod nosem kierowca. Widzę, że będzie jakiś dłuższy monolog. Pozwalam więc kierowcy mówić. Może być ciekawie, bo wygląda na to, że pan ma zły dzień. Jest nieogolony (taki dwudniowy), może wczoraj popił z kolegami, a dziś męczony kacem i upałem nie może się doczekać powrotu do domu. Myślę sobie, niech się wyładuje. Niech powie, co go gryzie. Lepiej, że trafiło na mnie, niż na kogoś innego. Ja go poniekąd rozumiem, wysłucham go, nie uniosę się, nie zbiję. Pozwalam się wyrazić. Mówi więc, cicho, pod nosem, bez emocji, ale tak, żebym wszystko słyszał, żeby dotarło.

- Bilet... Kiosk pod nosem, a u kierowcy się kupuje... Co to ja sklep jestem, kiosk? - mówiąc to wybiera mi bilet, powoli, jakby chciał, zanim dostanę bilet i resztę, zdążyć powiedzieć wszystko, co mu leży na sercu - Kupuje się bilety, a później jest: autobusy się spóźniają, nie jeżdżą na czas, gdzie byłeś?

Powiedział coś jeszcze, coś czego nie usłyszałem. Dał w końcu bilet, dał resztę i ruszył. On lekki, bo wyrzucił z siebie trochę swoich żalów, ja niewzruszony, bo dzień był tak ładny, że nawet nie potrafiłem się zdenerwować chamstwem (i bądź co bądź brakiem profesjonalizmu) kierowcy. Uśmiechnąłem się tylko troszeczkę. Chyba dobrze, że trafiliśmy na siebie. Innym się nie dostanie peerelowskim chamstwem.

Bez porównania

Krótka rozmowa w jastrzębskim autobusie. Rozmawia starszy pan ze starszą panią. Pani mówi: - Kiedyś to ta młodzież była inna - pan przytakuje głośnym pomrukiem - Inna była, inaczej chowana - pan kiwa głową - Teraz, teraz ja nie wiem, co oni robią. Przecież, co oni robią? Jak oni pracują? Myśmy, myśmy to pracowali ciężko... na polu, na słońcu... - pan mruczy - a teraz, teraz to oni nic nie robią.

- Ale pani, teraz to nie ma co porównywać - mówi pan - teraz to jest całkiem inaczej. Z nami to się oni nie mogą równać. Teraz to się wszystko zmienia, wszystko jest injaczej - tymczasem pani wstaje i podchodzi do drzwi, bo autobus dojeżdża już do jej przystanku. Kiwa jeszcze głową na znak, że zgadza się ze słowami rozmówcy i wysiadając dopowiada jeszcze, po cichu, jakby do siebie: - No, ale z nami to się oni równać nie mogą.

2009-07-15

Ludzie to głupoty gadają

Jastrzębie, mały autobusik linii 103 - tylko on dojeżdża na moje osiedle. Jest upalnie. Wreszcie lato. Pocę się i przysłuchuję rozmowie dwóch starszych pań. Nie słyszałem początku konwersacji, ale szybko wywnioskowałem o czym panie mówią. Jak się później okazało, nie myliłem się.

Pierwsza, słusznej wagi, otoczona torbami pełnymi zakupów, mówi ze śląskim akcentem do drugiej: - Pani tam ni ma co chodzić (tam - czyli jak się domyślałem na jastrzębski targ przy ulicy Arki Bożka). Ja godom pani, brat mojego szwagra tam poszedł i potem mówił, że go wszystko boli. Tak nim zatrzęśli! I za trzy dni umarł.

Druga pani wybuchnęła śmiechem. - Nie chce mi pani powiedzieć - zaczęła czystą, nie śląską, polszczyzną - że przez to, że był na targu umarł. A ile miał lat?

- Sześćdziesiąt - odpowiedziała pani przy tuszy i pewna swoich racji zaczęła odpierać zarzuty - No godom pani, że mi mówił. Tak nim zatrzęśli, tak go bolało coś w środku, tak mówił.

Autobus dojechał do przystanku, na którym swoją podróż kończyła pani od brata szwagra. Podnosząc się z miejsca, zabierając swoje zakupy i wychodząc z busa donośnym głosem, niemal krzycząc, ostrzegała: - Nie chodźcie na targ, bo tam ludzie umierają!

- Pani! Czterysta osób tam codziennie chodzi - zdążyła krzyknąć druga kobieta przed zamknięciem drzwi autobusu, a kiedy zostały już zamknięte, zwróciła się do nas i powtórzyła do wszystkich pasażerów busa - Czterysta osób tam codziennie chodzi i nikt nie umiera. Ludzie to głupoty gadają... Głupoty...

Nie pozostaje nic innego, jak tylko zgodzić się z panią mówiącą polszczyzną bez śląskich naleciałości. Trzeba jeszcze tylko zaznaczyć, że na targ przy ulicy Arki Bożka w Jastrzębiu Zdroju przychodzi znacznie więcej niż czterysta osób dziennie. Znacznie, znacznie więcej.

2009-07-02

Drugi potop będzie

W tym roku, jak na razie, lato nie jest zbyt uprzejme. Rano świeci słońce, w południe pada deszcz, po południu wieje, a wieczorem spokój. W większości jednak pada. I to leje w takich ilościach, że południe Polski zaczyna tonąć. Niewesoła sytuacja panuje też w Czechach i to właśnie od Czech zaczyna się kolejna moja relacja z zasłyszanych rozmów... tym razem zasłyszanych na dworcu autobusowym w Jastrzębiu Zdroju, gdzie się urodziłem i wychowałem.

- Teraz to Czesi spuszczają tą wodę powoli - mówi, na oko pięćdziesięcioletnia, pani do drugiej starszej koło siedemdziesiątki - Ale jak tak wszystko spuszczą to nas zaleje!

- Nie! Niemożliwe! - z niedowierzania podnosi głos druga. Ta pierwsza kiwa głową, na znak, że wie, co mówi. Na co ta druga kręci głową pokazując, że nie chce przyjąć do wiadomości możliwości zalania nas. Następuje chwila ciszy. Po czym ta pierwsza, młodsza, widać, że bystrzejsza, albo przynajmniej chcąca za taką uchodzić, mówi:

- A w ogóle to mówią, że będzie drugi potop - na co starsza pani, jeszcze głośniej niż poprzednio, rzuca swoje: - Nie! Niemożliwe! - i znów kręci głową. Młodsza znów kiwa, że tak, że ma rację. - A skąd to wiadomo? - dopytuje starsza. - No tak mówią - wyjaśnia młodsza. - A kto mówi? - drąży dalej. - No podobno w trzeciej tajemnicy fatimskiej tak jest powiedziane.

I tu cisza. Obie kiwnęły raz głową na znak, że teraz to wszystko wiadomo, bo jak trzecia tajemnica fatimska tak mówi, to musi się spełnić, musi być prawda. Oj, musi.

P.S.
Nie wiem o jakie "spuszczanie" wody przez Czechów chodziło pani na przystanku. Nic o podobnym procederze nie słyszałem.

P.P.S.
Trzecia tajemnica fatimska nie mówi nic o potopie. Jest m.in. zapowiedzią zamachu na papieża.